Było słońce, deszcz i błyskawice. Mgły unosiły się między zboczami, a w bukowych lasach korony drzew odcinały biegaczy od światła i wody niczym parasole. Do grona zawodników chciał dołączyć nawet niedźwiedź, myszkujący w miasteczku biegaczy w Cisnej – wspominają pobiedziscy nauczyciele, którzy uczestniczyli w tegorocznym Festiwalu Bieg Rzeźnika.
Ewelina Rutkowska, Michał Srebro i Wojciech Radecki pracują w Szkole Podstawowej im. Kazimierza Odnowiciela w Pobiedziskach. Są pasjonatami biegania. W tym roku na przełomie maja i czerwca uczestniczyli w Festiwalu Bieg Rzeźnika.
PIONIERSKI RZEŹNIK
Bieg Rzeźnika to jeden z pierwszych biegów górskich w Polsce. Jego trasa zawsze była wymagająca. Przez lata blisko 80-kilometrowy szlak pokrywał się z Głównym Szlakiem Beskidzkim i wiódł z Komańczy przez Cisną, Połoninę Wetlińską i Caryńską do Ustrzyk Górnych.
Pod pozorem ochrony terenów Bieszczadzkiego Parku Narodowego lat temu dziesięć leśnicy wyprosili biegaczy z tej trasy.
Organizator kultowego już wówczas Biegu Rzeźnika się nie poddał. Na trasach sąsiadujących z Bieszczadzkim Parkiem Narodowym stworzył Festiwal Bieg Rzeźnika, czyli czterodniowe wydarzenie z dziewięcioma biegami o różnej długości.
KOLEJKĄ WĄSKOTOROWĄ NA START
– Emocje zaczęły się na długo przed rozpoczęciem biegu. Kilkaset osób w butach do biegania w terenie, czyli z wyrazistym bieżnikiem, z plecakami kryjącymi bukłaki na wodę, folie NRC, naładowane telefony, przekąski i żele dotarło do osady Żubracze wagonikami kolejki wąskotorowej atmosferę podgrzewała „Wiewiórka na drzewie”, czyli kapela z bębnami.
– Krótko po starcie wybiegliśmy z lasu i ujrzeliśmy mgłę rozpościerająca się tuż nad łąkami. Mieliśmy wrażenie, że za moment wbiegniemy i rozpłyniemy się w niej – wspomina Ewelina Rutkowska i Wojciech Radecki.
Specyfika Bieszczadów polega na tym, że przed Bożym Ciałem deszcz pada tam tydzień a niekiedy dwa tygodnie. Nie przypadkiem Krystyna Prońko śpiewała w latach 70 poprzedniego wieku piosenkę „Deszcz w Cisnej”.
Bieg odbywa się tuż po tym święcie. Wzbierają potoki. Ścieżki są mokre i miękkie, bo te góry nie są tak kamieniste, jak Beskid Śląski, czy Tatry. Na trasę należy więc zabrać kijki. Kiedy słońce już wyjrzy na godzinę lub dwie, na głazach zaczynają się wygrzewać salamandry. Bywają i węże.
W BIEGANIU WAŻNA JEST …GŁOWA
– W trakcie biegu górskiego ciągle się coś dzieje. A to podbieg, a to zbieg. Trzeba uważać, by nie zawadzić nogą o korzeń, czy kamień, a widoki zapierają dech i kuszą, by przystanąć, zrobić zdjęcie. Do mety, na przykład, dobiegaliśmy ścieżką, która zamieniła się w rwący potok – opowiadają Ewelina Rutkowska, Wojciech Radecki i Michał Srebro. Tegoroczny Rzeźniczek był ich kolejnym biegiem górskim. Różnorodność tras wciągnęła ich bez opamiętania.
W trakcie przygotowań do biegu w górach ważne jest przygotowanie fizyczne.
– Nie mniej ważna jest jednak psychika. Zazwyczaj jest to bieg w samotności. To sprzyja obcowaniu z naturą. Poznajemy też sami siebie w czasie takiej próby – mówią biegacze.
– Kiedy dobiegam do dwudziestego pierwszego kilometra, myślę: „To już półmaraton za mną”. Kiedy do mety pozostaje 5 kilometrów, wtedy myślę, to tyle, ile biegnę w Park Run. Dam radę – dodaje Wojciech Radecki.
NATURA OFERUJE
Biegi w górach różnią się od ulicznych. Jest intensywny zapach drzew, leśnej ściółki i łąk, jest śpiew ptaków, szum lasu.
– Jest nawet dotyk, kiedy już po biegu masuje się bolące stopy – pół żartem, pół serio dodają biegacze. Biegający w terenie nie wyrzucają opakowań po żelu, gdzie popadnie.
– Biegłam wolniej niż przed rokiem, ale za to więcej podziwiałam. Po starcie w ubiegłorocznym Rzeźniczku, który był moim powrotem w Bieszczady po wielu latach, popłynęły mi łezki. Żałowałam, że to już koniec. Dlatego latem wystartowałam w „Chudym Wawrzyńcu” w Beskidach. Wyruszaliśmy o 4 nad ranem. To był sierpień, więc świtało. Przebiegaliśmy przez łąkę. Każdy biegacz mimo woli poruszał źdźbła traw. A ponieważ między nimi rosły zioła, w powietrzu unosił się cudowny aromat.
Biegi górskie mają znakomite bufety, zdaniem Wojciecha Radeckiego nieporównywalnie lepsze od tych na biegach ulicznych.
– Na którym ulicznym maratonie serwują rosół i kabanosy – pyta Wojciech Radecki i dodaje: „A na Rzeźniczku tak było”.
GÓRY WYMAGAJĄ
– Staram się podchodzić do biegania na zasadzie zadania do wykonania. Przed biegiem, żeby się zanadto nie zestresować, powtarzam: ”Jeśli coś pójdzie nie tak, jak planowałem, mogę się wycofać”. Jak dotąd nigdy tego nie zrobiłem – opowiada Wojciech Radecki.
Bieganie bieszczadzkimi ścieżkami oznacza, że z kilometra na kilometr ma się cięższe nogi. I to nie tylko z powodu zmęczenia. Na trasie każdy but okleja się kolejnymi warstwami błota.
– Przed rokiem startowałem w butach, z „gładkimi” podeszwami, w których biegałem na asfalcie. Utrzymanie równowagi było nie lada wyzwaniem. W tym roku miałem już buty z odpowiednim bieżnikiem. Mimo to dwa razy wpadłem w poślizg – opowiada Wojciech Radecki.
Bieganie w górach wymaga od biegacza dużo większej odpowiedzialności za siebie. Dlaczego? W trakcie biegów ulicznych zawodnik ma co 5 kilometrów bufet z wodą, zabezpieczenie medyczne jest na przysłowiowe wyciągnięcie ręki. W górach trzeba samemu zadbać o prowiant. Oczywiście są bufety, ale jest ich mniej niż w biegu ulicznym. Na „Chudym Wawrzyńcu” bufet był dopiero na 42 kilometrze! – opowiada Ewelina Rutkowska.
Jak zapewniają pobiedziscy „Rzeźnicy”, ich bieganie nie ma wyłącznie sportowego charakteru. Łączą je ze zwiedzaniem.
– W tym roku planujemy udział w półmaratonie Skoki – Wągrowiec, w Biegu Bizona w Puszczy Knyszyńskiej, po raz kolejny wezmą udział w cyklu „Dziewicza Góra Biega” i w Park Run, od którego wszystko się zaczęło – opowiadają.
MICHAŁ SREBRO POLECA KSIĄŻKI O BIEGANIU:
Steve House, Scott Johnson i Kilian Jornet: „Pod górę. Trening dla biegaczy i skitourowców”,
Kilian Jornet: „Niemożliwe nie istnieje”,
Scott Jurek: „ Jedz i biegaj”,
Marcin Świerc: „Czas na ultra. Biegi górskie metodą Marcina Świerca”.