MIESZKANIEC GMINY POBIEDZISKA PRZESZEDŁ GŁÓWNY SZLAK BESKIDZKI

GŁÓWNY SZLAK BESKIDZKI obrazek
Upał na Połoninach sięgający 35 stopni, deszcz na Babiej Górze padający niemal poziomo, ciągnące się kilometrami jagodniki i wilczy apetyt – to część wrażeń Marka Żebrowskiego mieszkańca gminy Pobiedziska, który tego lata przeszedł Główny Szlak Beskidzki.
Co to jest GSB? To trasa z Ustrzyk do Ustronia, najdłuższy szlak w polskich górach. Liczy około 500 km. Wytyczony został w okresie międzywojennym. Za jego przejście otrzymuje się 666 punktów do Górskiej Odznaki Turystycznej. Wędrując z plecakiem ważącym około 14 kilogramów, Marek Żebrowski pokonał 22 tysiące metrów przewyższeń. Zajęło mu to 139 godzin 36 minut, 14 i pół dnia. Tyle pokazał Garmin.
– Przez pierwsze dwa dni po powrocie do domu czułem euforię – mówi Marek Żebrowski z Promienka. To typowe po tak ekstremalnym wysiłku. Dla podróżnika to nie nowość. Ukończył wiele ultramaratonów, więc zna swój organizm. Jak mówi, po marszu czuł zupełnie inne partie mięśni niż po długim biegu. Tym, co go dziwiło w trakcie wędrówki, był wilczy apetyty. Potrafił zjeść podwójny obiad i dalej maszerować. Średnio, w ciągu dnia przemierzał do 35 kilometrów. Zdarzył się też dzień, kiedy przeszedł 43 kilometry.
– Na trasę GSB wyruszyłem 16 lipca, o godz. 5:15. Wydawało mi się, że to wczesna pora. Szybko okazało się, że są turyści, którzy wyruszyli jeszcze wcześniej i na wierzchołku Tarnicy byli przede mną. Najpewniej zależało im na widoku wschodzącego słońca – wspomina. Tego dnia przeszedł 29 kilometrów i 200 metrów. Widoki z Połonin należą do najpiękniejszych na całej trasie. Podejście z Ustrzyk Górnych na Połoninę Caryńską i dalej na Kruhly Wierch o wysokości 1299 m npm, najwyższy szczyt na Połoninie Caryńskiej, oznacza 669 metrów podejścia i około 2,5 godziny marszu. Zaraz za Ustrzykami, za Schroniskiem Kremenaros są … schody. Marek dodaje, że lata temu, kiedy uczestniczył w Biegu Rzeźnika w tej okolicy była meta biegu, od którego zaczęła się w Polsce popularność ultramaratonów. W czerwcu, kiedy odbywa się Bieg Rzeźnika, nad Bieszczadami przechodzą zwykle ulewne deszcze. Na mecie biegacze są porządnie ubłoceni.
– Kiedy w lipcu szedłem połoninami, z godziny na godzinę robiło się cieplej. Na Caryńskiej słońce jeszcze tak nie dokuczało, ale na Wetlińskiej parzyło już nawet powietrze. Meteorolodzy zapowiadali, że około godziny 13 spadnie deszcz. W powietrzu drgnęło coś około 17. Krótko potem spadła ściana wody. Padało przez godzinę. Na kwaterze w Smereku uraczono mnie znakomitym barszczem ukraińskim i jeszcze smaczniejszym spaghetti z niedźwiedzim czosnkiem – opowiada wędrowiec.
Bieszczady były tylko rozgrzewką. Organizm się przyzwyczajał do wysiłku. Mięśnie bolały przede wszystkim na zejściach. Obowiązkowym punktem każdego dnia była kąpiel i rozciąganie przed i po całodziennym wysiłku. W marszu pomagały kijki.
– Idąc z Cisnej do Komańczy, uświadomiłem sobie, że pokonywałem tę trasę po raz pierwszy w roku 1973. Pięćdziesiąt lat temu. Miałem wtedy plecak, który pusty ważył kilka kilogramów, ponadto kocher, butelkę denaturatu, aluminiową manierkę. I prowiant – konserwy turystyczne, słoik dżemu. Dzisiaj na trasie za prowiant robią batony energetyczne i bakalie – mówi podróżnik.
POZNAŃSKA GWARA W BESKIDZIE?
Posiłki są w czasie takiej ekspedycji bardzo ważne.
– Zaskoczeniem był dla mnie widok pizzerii z szyldem: ”Chono tu!” W Poznaniu wiadomo, co to znaczy: Podejdź tu. Ale skąd poznańska gwara we wschodniej części Beskidów? Podszedłem i nie żałowałem. Pizza była rewelacyjna, właściciele lokalu sympatyczni – mówi Marek Żebrowski.
– Nazwę zapożyczyliśmy z gwary wiejskiej. Oboje z mężem pochodzimy z tej okolicy. Mąż pamięta, jak babcia wołała go do domu. Słowa babci trochę uprościł i wyszło: chono, tu – opowiada Marzena Kopa właścicielka schroniska w Kątach, gdzie oprócz pizzy można zjeść pierogi na przykład po łemkowsku. Jak smakują? Przekona się każdy kto, jak radzi Marzena Kopa we wrześniu albo w październiku wyruszy w Beski Niski zwany też Mokrym. Uchylimy rąbka tajemnicy i powiemy, że oprócz białego sera, boczku i cebuli dodaje się farszu ziemniaków i …kwaszonej kapusty.
Noclegi to ważny element wyprawy. Jeden z nich przypadł Markowi Żebrowskiemu w Studenckiej Bazie Rabe.
– Byłem w tym miejscu zimą na nartach biegowych – opowiada. – Teraz zobaczyłem przystrzyżoną trawę. Nowoczesny budynek postawiony przez Nadleśnictwo Baligród, w nim wygodne łóżka, a na poddaszu pokój z materacami na podłodze. Latem wokół tego budynku można rozbić namioty – dodaje. Ciekawym miejscem była też Baza PTTK na przełęczy Głuchaczki pod Mędralową w Beskidzie Żywieckim, przy czerwonym szlaku (GSB). Ustawiono tam trzy duże namioty. W każdym miejsce znajdzie 10 osób. W sąsiednim budynku urządzono kuchnię, z gazową butlą. Dopełnieniem była łazienka z prysznicem i wodą podgrzewaną solarem.
Na trasie bywają noclegi za złotówkę, jeśli jest się już emerytem lub za 180 zł. Taką ceną zaoferowano piechurowi w schronisku w Glinnem.
– Była godzina 18:00. Wiedziałem, że od kolejnego schroniska dzielą mnie tylko dwie godziny marszu. Ruszyłem. Przed godziną 20:00 byłem w Schronisku na Stożku. Bar świecił już pustkami. Zanocowałem … za 50 zł w pokoju bez okien – wspomina.
NAJPIĘKNIEJSZY?
Najpiękniejszy na trasie GSB, dla Marka, a także dla współczesnych pisarzy jak Andrzej Stasiuk i Radek Rak, jest Beskid Niski. Dziki, pusty, niemal bez turystów, ale za to pełen legend i nieprawdopodobnej przyrody. Wspaniałe lasy bukowe, ich gładkie pnie, ich korzenie wijące się po zboczach i ścieżkach. Korony tworzące parasole, które chronią w słoneczne dni przed promieniami. W innych zupełnie miejscach zachwycają jagodniki ciągnące się kilometrami.
– Cieszyły mnie te jagodniki, bo lubię jagody – mówi Marek Żebrowski. Znakiem firmowym tego odcinka GSB są niezliczone strumienie, rozlewające się szeroko i będące na tyle głębokie, że na 150-kilometrowej trasie między Krynica-Zdrój a Komańczą ma się małe szanse, by nie zmoczyć butów. Dlatego wędrując przez Beskid Niski, dobrze jest założyć skarpety z wełny merynosów. Grzeją nawet wtedy, gdy są mokre.
NAJTRUDNIEJSZE PODEJŚCIE?
Nie Bieszczady, nie Barania Góra i nie Babia Góra. Dla Marka Żebrowskiego najbardziej wymagające było podejście pod Kozie Żebro i Rotundę w Beskidzie Niskim. Miał za sobą nieco ponad sto kilometrów marszu. Do półmetka brakowało drugie tyle. A tu na odcinku 1500 metrów trzeba wspiąć się 300 metrów. Pod nogami glina, tu i ówdzie drobne kamienie. Kijki przydały się jak nigdy.
Skoro jednak jest ciężko, to po co się tam wybierać?
W okolicy Rotundy są pozostałości po cmentarzu z czasów I wojny światowej. Kiedy go zakładano w roku 1915 była to polana górująca nad Zdynią i Regietowem. Cmentarz okolony jest kamiennym murem i pięcioma drewnianymi gontynami, z których środkowa jest najwyższa. Ponieważ po II Wojnie Światowej Łemków wysiedlono, tereny zaczęły zarastać. Skończył się czas wypasu zwierząt. Stok pokrył się lasem. Cmentarz na Rotundzie, za sprawą deszczu, mrozu i wiatrów, zaczął niszczeć. Kolejny szczyt, który dał się we znaki podróżnikowi to Kozie Żebro. Szczyt nazwany został tak przez austriackich kartografów, którzy znaleźli na nim szkielet sarny, zwanej też kozą.
PO CO CHODZIĆ PO GÓRACH
Motywacja do chodzenia po górach zmienia się … z wiekiem. Młodego prowadzi ciekawość. Zobaczyć tereny owiane legendą, znane choćby z powieści Marka Hłaski „Następny do raju”. To przecież Bieszczady. Kto lubi historie, być może zechce poszukać pamiątek po Łemkach.
– Nie będzie to łatwe, ostrzegam – mówi podróżnik. Okruch historii znajdziemy we wsi Ropki. Na drogowskazie nazwa miejscowości jest w dwóch językach: polskim i rusińskim. Po rusińskiej wsi zostało kilka budynków i cerkiew. Żeby je zobaczyć trzeba jednak zejść ze szlaku.
fot.archiwum M.Żebrowski
Trzydziestolatkowie chcą zrobić coś szczególnego. Dlatego GSB pokonało biegiem już blisko dziesięciu ultramaratończyków. Jedni biegli samotnie, innym pomagał y zespoły przygotowujące posiłki i noclegi. W roku ubiegłym Jarosław Gonczarenko przebiegł GSB w 95 godzin, śpiąc ledwie 5 godzin.
Każdemu, kto przejdzie Beskid Niski, będzie się on kojarzył z niezliczoną ilością strumieni.
– Jest ich tak wiele, że w pewnym momencie przestałem wyszukiwać przepraw, które gwarantowałyby pokonanie strumienia suchą nogą. Wędrując Beskidem Niskim często przechodzi się przez podwórka gospodarstw. To też ciekawe doświadczenie. Po 240 kilometrach kończy się Beskid Niski. Dochodzimy Krynicy-Zdroju, w której mieszkał Nikifor – malarz prymitywista i do której chętnie przybywał Jan Kiepura popularny w okresie międzywojennym pieśniarz. Przez wiele lat w Krynicy organizowano Festiwal Biegowy, którego sztandarową konkurencją był Bieg Siedmiu Dolin na dystansie 100 kilometrów. Krynica to także uzdrowiska, lodowisko, pijalnie wód i muzeum zabawek Z upływem dni i kilometrów podróżnik pokonywał wzniesienia coraz łatwiej. Na Babią Górę wszedł bez postojów, mimo plecaka.
– Wchodząc na Baranią Górę, wiedziałem, że ma przyjść burza. Mobilizowało mnie to do szybkiego marszu. Zdążyłem wejść na wierzchołek i zejść niżej, gdzie mogłem się schronić przed deszczem – opowiada wędrowiec.
PLECAK? KONIECZNIE LEKKI!
O czym trzeba pamiętać, jeśli chce się przejść cały szlak jednorazowo?
– Większość podróżników powie plecak, więc ja skupię się na pozornym drobiazgu, skarpetach – mówi Marek Żebrowski.
– Mając przed sobą kilkaset kilometrów szlaku raz gliniastego innym razem kamienistego, trzeba pamiętać, by dbać o stopy. Zabrałem ze sobą trzy pary skarpet. Każdego wieczoru prałem skarpety i każdego ranka zakładałem świeżo wyprane. Nie zawsze przez noc wysychały. Przypinałem je do plecaka i wędrowałem, jakby były chorągiewkami. Preferuję skarpety z dodatkiem wełny z merynosa. Obok skarpet ważne są buty. Moje nie przetrwały wyprawy. Popękały w kilku miejscach, chociaż przeszedłem w nich dopiero 1500 kilometrów. Wybierając plecak, szukałem lekkiego. Znalazłem. Waży 900 gramów, ma do 60 litrów pojemności – mówi podróżnik. Jak przygotować się do przejścia GSB?
– Każdy marsz jest dobry. Osobiście brałem plecak i udawałem się do Parku Krajobrazowego Promno. Tam w okolicach Kociałkowej Górki i Nowej Górki jest wiele podejść. Kolejną formą przygotowań był wyjazd na Wielką Fatrę. To takie słowackie Bieszczady – dziewicze, niemal bezludne pasmo – wyjaśnia Marek Żebrowski.
I cóż, wyruszycie na szlak?
375747304_843133607607194_1866329275501379894_n